- Opowiesz mi o czym dzisiaj śniłeś ?
Ben po raz kolejny próbował ruszyć się z łóżka. Był jednak stanowczo na to za słaby. Ból paraliżował całe jego ciało sprawiając że czuł się coraz gorzej. Co jakiś czas tracił przytomność, a gdy już się wybudzał widział tę samą twarz czarnowłosej dziewczyny z tatuażem na ramieniu. Miała pomalowane usta na kolor krwistoczerwony który obficie zlewał się z kolorem ścian w nieznanym mu pomieszczeniu. Było dosyć małe, i ciemne, położone w miejscu o którym nie miał bladego pojęcia. Ciemność przed oczami wzmagała się coraz bardziej i zaczął mrużyć oczy. Zimna dłoń gładziła go po twarzy, odgarniając grzywkę z czoła i co jakiś czas dotykała opuszkami palców jego zaschnięte usta.
- Ben... obiecałeś że mi opowiesz.
Zaczął oddychać coraz ciężej. Głos nieznajomej był delikatny przesączony nutą intrygi i kłamstwa. Jej oczy były czarne, zupełnie bez wyrazu. Dostrzegał w nich pustą niebezpieczną otchłań, która mogła zaprowadzić go do zguby. Dziewczyna uśmiechnęła się. Jej tatuaż stał się wyraźniejszy. Wielki czerwony smok trzepotał właśnie skrzydłami na jej ramieniu. Zamknął oczy w chwili gdy jej usta, dotykały jego. Były niezwykle lodowate.
Tak bardzo chciał stamtąd uciec, mając nadzieję, że to wszystko co go spotkało było tylko zwykłym koszmarem po zażyciu LSD lub innego dziadostwa zakupionego w przydrożnym barze. To wszystko mogło być zwykłym wzrokowym i dotykowym omamem. Zaczął wariować. Nie odróżniał już rzeczywistości od halucynacji. Wszystko splotło się w jeden świat, nad którym on sam nie miał kontroli.
Wymiotował.
Dziewczyna znikła. A razem z nią wysztko inne. Wszędzie była tylko ciemność. Właśnie tonął w jej oczach.
***
James kopnął puszkę znajdującą się na drodze. A zaraz potem kamień całkiem sporych rozmiarów. Był wkurzony i wystraszony. Wiedział, że ani on ani reszta z zespołu nie mieli odpowiedzialności wypisanej na czole, ale teraz to już kurwa przegięli. Pomimo swojej beznadziejnej sytuacji zdawał sobie sprawę z tego, iż nigdy nie nauczą się żyć normalnie. To zabawa była ich życiem. Z konsekwencjami sobie radzili. Dosyć niezdarnie, ale zawsze udało im się wybrnąć z niezręcznych sytuacji. Danny był zdenerwowany równie jak on. Cameron wrócił do świata żywych i pluł z wściekłością na trawę. Jego źrenice powróciły już do naturalnych rozmiarów, ale nadal miał problemy z zachowaniem równowagi i spójnością wypowiedzi. Cała trójka mogła jedynie kląć w myślach, nie wiedząc gdzie zrobić kolejny krok.
- Wracamy do Stana - zarządził cicho Danny
- Oszalałeś ? zabije nas ! - warknął James. To on z całego zespołu miał najbardziej nadpobudliwy charakter, był również najmłodszy. - Może po prostu obdzwonimy te wszystkie dziwki z wczorajszej imprezy i okaże się, że Sam i Ben gdzieś się z nimi zabawiają. A autobus sobie po prostu pożyczyli - dodał z ironią
Cameron spojrzał na niego uważnie i opuścił głowę. Nadal próbował sobie przypomnieć jakiś istotny szczegół z wczorajszego wieczora.
- Okej, w takim razie znajdź mi jakąś książkę telefoniczną dziwek w przydrożnym sklepiku i mogę się tym zająć - rzucił z ironią Danny zapalając drżąca ręką papierosa. James też zapalił. Zdążył wcześniej spalić już dwa opakowania.
-Jedźmy do tego Stana - odezwał się w końcu Cam - jesteśmy w dupie. Może mnie zabić, naprawdę gówno mnie to teraz obchodzi.
- Czy ty do cholery...
- Tak, na pewno lepszym rozwiązaniem byłoby zostać tutaj i kopać puszki po konserwach z nadzieją że miejsce pobytu Bena i Sama spanie nam nagle z nieba - rzucił z wściekłością. Kochał Jamesa jak własnego brata, ale wiedział, że jego nadpobudliwość i zdolność do głupich pomysłów, trzeba czasem ugasić. Poczuł się dziwnie osądzając go tak z góry, po tym do czego on sam potrafił być zdolny. Byli po prostu jedną wielką pieprzoną rodziną i lubili zwalać na siebie swoje winy.
- Okej - powiedział - jak sobie chcecie. Ale to wy opowiecie mu o tym rozpieprzonym barze, o znikającym autobusie i o zaginięciu gitarzysty i basisty zespołu. Co to tam takiego. Na pewnie przyjmie to z miną starego świętego Mikołaja!
***
Stan Finney był kimś w rodzaju opiekuna i menagera zespołu ( od autora. to postać całkowicie wymyślona przeze mnie ) Był człowiekiem przemądrzałym jednak rozważnym na tyle by podejmować wszystkie decyzje związane z przyszłością zespołu. Gdy miał przed sobą pięciu nierozgarniętych chłopaków, czuł się jak ich ojciec. Czuwał nad nimi i ich niepojętą głupotą, każdego dnia modląc się o chwilę spokoju dla niego i jego zszarpanych nerwów. Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze nie rzucił tej roboty. Płacili dosyć dobrze, jednak w głębi serca czuł że przywiązał się do tych narwanych głupków. Znosił ich cierpliwie mając nadzieję, że gdy w końcu zbliżą się do trzydziestki ich temperament znacznie ostygnie.
Tego dnia Stan miał dobry dzień. Jego córka przyjechała z samego rana ze swoim narzeczonym, który dzięki Bogu nie był żadnym przeklętym muzykiem tylko solidnym studentem medycyny. Zjedli dobrą kolację, którą przygotowała im gosposia Tracy, i zaraz potem ruszyli na krótki spacer po obrzeżach miasta. Komórka Finneya cały czas milczała, co niekoniecznie uznał za dobry znak. Próbował jednak nie myśleć o swojej pracy, tylko skupił się na córce i jej planach odnoście przyszłości razem ze swoim przyszłym mężem. Starannie omijali temat wnuków a on wcale nie naciskał. Obecnie miał na wychowaniu parę dzieciaków, więc nie był gotowy na jeszcze jednego.
Nie oddalali się daleko, gdyż pogoda nie była zbyt pewna. Rumiane słońce prześlizgało się pomiędzy obłokami na niebie by po chwili zniknąć przykryte pod największym z nich. Uznali wtedy, że najlepiej byłoby wrócić zanim runie na nich deszcz i zerwie się większy wiatr. Nie tracąc humorów wracali do domu Stana snując plany o jakimś przyszłym wypadzie rodzinnym, już razem z Emilą - żoną Finneya i matką Lisy, która była projektantką sukni ślubnych i obecnie znajdowała się na jakiejś ważnej konferencji. Stan przyznał w myślach, że trochę odpoczynku na pewno mu się przyda i z radością przystał na tę propozycję. Jeśli parę dni go nie będzie, nic takiego się właściwie nie stanie...
Gdy o tym myślał coraz bardziej zbliżali się do jego posiadłości. Jego myśli przerwała nagle Lisa która wskazywała na coś palcem:
- Tato, chyba masz gości - zauważyła mrużąc oczy.
Z daleka rozpoznał trzy sylwetki chłopaków i od razu domyslił się że coś jest nie tak. Rzucając w powietrzu klucze dla młodej pary, zawołał, żeby rozgościli się póki co sami i sam podbiegł jak najbliżej swojej bramy. Przyspieszył kroku, gdyż nie chciał aby oboje zobaczyli czerwone plamy na twarzy Camerona, które nie były zapewne śladem po soku wiśniowym. Wszyscy trzej na jego widok wyraźnie zaniemówili więc pociągnął ich za ramiona i skierował na tył domu, gdzie nikt nie mógłby im przeszkodzić.
- Gdzie reszta ? - zapytał na wstępie, oddychając szybko. Miał już swoje lata i wykańczał go nawet najmniejszy wysiłek fizyczny.
James spojrzał na Danny'ego i zrobił do niego minę w stylu " Sam się teraz tłumacz skoro tak bardzo chciałeś".
- No więc, byliśmy wczoraj na takiej jednej imprezie... - zaczął
- O nie.. - zajęczał Stan - siedając na ławkę na tarasie. Ten dzień od samego początku wydawał się dla niego za spokojny.
_____________________________
Jakoś szybko pisze mi się opowiadanie tego typu, to też pierwszy raz podjęłam chyba taką tematykę. I w sumie, dobrze mi z nią. Postacie użyte w opowiadaniu pochodzą z autentycznego zespołu - Asking Alexandria - w razie jakby kto nie wiedział ;) Na nagłówku Ben Bruce.
Zalecam zapoznanie się z zakładką bohaterowie w celu uzyskania wizerunku pozostałych chłopaków.
W końcu nie każdy zna ten zespół.
Zalecam zapoznanie się z zakładką bohaterowie w celu uzyskania wizerunku pozostałych chłopaków.
W końcu nie każdy zna ten zespół.
Dobrze, że zgodzili się pojechać do Stana. Sami na pewno nie dali by rady wszystkiego wziąć w swoje ręce, a tym bardziej gdy są jeszcze lekko nafazowani.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że szybko wszystko się ułoży i ich manager nie będzie na nich aż tak bardzo zły!
A ja się chętnie zapoznam z bohaterami, bo szczerze powiedziawszy dopiero teraz natknęłam się na ten zespół ;p
Czekam na kolejny i pozdrawiam ;**
Przeczytałam, wydaje mi się że może być ciekawie. Jestem ciekawa dokładnej reakcji Stana, bo póki co zareagował dość spokojnie.Ciekawy pomysł z tym zespołem i opowiadaniem o nim. Pierwszy raz się z nim spotykam.
OdpowiedzUsuńInformuj mnie o nowościach ja też będę.
Plus zapraszam na nowego bloga www.swimming-field.blogspot.com
Ciekawe, kim była ta dziewczyna. To pewnie ta od stringów. Dlaczego zostawili resztę zespołu? I dokąd się udali? Haha, nieźle się zaczyna. Co prawda nie znam tego zespołu, ale opowiadanie bardzo mi się podoba i chętnie poznam ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńZakładka z bohaterami nieco mi pomogła, bo faktycznie nie znam zespołu :)
OdpowiedzUsuńW każdym bądź razie opowiadanie zaczęło się naprawdę nieźle. Ta dziewczyna, która przetrzymuje Bena... Zaniepokoiła mnie, muszę przyznać.Tylko co dzieje się z Samem? Mam nadzieję, że wspomnisz o nim w następnym rozdziale.
Nie mam pojęcia, jakim cudem chłopcy odnajdą swoich przyjaciół, ale może z pomocą Stana to będzie miało jakiś sens. Oby pozostali członkowie zespołu wrócili bezpiecznie do domu - chociaż mam wyjątkowo złe przeczucia.
Dodam cię do obserwowanych, więc nie musisz powiadamiać o nowych rozdziałach :)
PS. Dziękuję za komentarz u mnie. Czy mam Cię informować o nowościach?
bitwa-o-szczescie.blogspot.com
http://www.bloem-van-de-liefde.blogspot.com/ zapraszam :)
OdpowiedzUsuńhttp://bitwa-o-szczescie.blogspot.com - zapraszam na rozdział drugi.
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowośc na www.20afellay.blogspot.com
OdpowiedzUsuńnowy na milosc-na-korcie.blogspot.com :>
OdpowiedzUsuńJak już wspomniałam pod prologiem jest ciekawie. Zastanawia mnie co to za dziewczyna, która przetrzymuje Bena i właściwie dlaczego. Co takiego zrobił. Wytrzymanie z nimi dla Stana na pewno nie jest łatwe i spokój oznacza kłopoty, ale przyzwyczaił się do nich i zrezygnowanie z pełnienia funkcji ich menadżera byłoby złą decyzją. Zanudziłby się na śmierć :D
OdpowiedzUsuńTak dla Twojej informacji: Sam jest najmłodszym członkiem zespołu. Przepraszam,ale czepiam się szczegółów :P Reszta jest super :D
OdpowiedzUsuń