środa, 29 sierpnia 2012

Rozdział 5




                                 muzyka
  
   Próby wyciągnięcia Bena z izby wytrzeźwień, na nic im się nie zdały. Policjanci urażeni poprzednim zachowaniem gitarzysty, ani myśleli wypuścić go wcześniej. Zdawało się, że tylko czekali na pretekst aż będą skłonni  naprawdę go ukarać. Nic nie wniosła również Lisa, która budziła większe zaufanie niż pozostali członkowie zespołu. Liczyła na poparcie Rafaela, który jednak pozostał w tyle, ani myśląc włączyć się do ich zawziętej dyskusji. Zostali odesłani z niczym, a zarazem wyrzuceni z komisariatu, w którym już nikt nie chciał użerać się z „bandą gówniarzy”. Nie pozostawało im nic innego jak wrócić do domu z czwórką cżłonków zespołu, wiedząc, że będą narażeni na wiele niewygodnych pytań od Stana Finneya.  

   Wsiedli do samochodu Lisy dusząc się na samym jego tyle. Sam usadowił się na kolanach niezadowolonego Danny’ego który próbował popchnąć go na śmiejącego się z nich Jamesa. Cameron oparł kolana o przednie siedzenie, kopiąc przy tym co jakiś czas zdegustowanego Rafael’a. W duchu cieszyli się, że jednak Bena z nimi nie było. Gdyby musieli gnieździć się tam w piątkę, zapewne wybuchło by pełno nowych kłótni i znacznie ograniczyła by się ich przestrzeń do oddychania.

   - Możecie mi powiedzieć jak wy to robicie ? – spytała nagle Lisa, nie zwracając uwagi na ich zachowania – Doprawy, żadne gówno się was nie trzyma.

   - Urok osobisty – powiedział James i wyszczerzył do niej zęby.

   Rafael prychnął i wpatrzył się przed siebie. Ten ich cały zespół zawsze go szczególnie irytował.  Muzycy byli bezczelni, chamscy i obleśni. Za nic mieli to, że wyrabiali coraz więcej szkód wplątując to w wiele innych niewinnych osób. Ich nieodpowiedzialność doprowadzała jego przyszłego teścia do szału, i równała się zachowaniem kilkuletniego dziecka. Ich idiotyzm pogłębiał się z każdym następnym dniem, i z każdą następną szklanką whiskey. Byli niemożliwi i jak najbardziej nie warci uwagi kogoś takiego jak Stan Finney. Przypuszczał, że musiał dostawać za swoją pracę krocie skoro dawno jeszcze jej nie porzucił. Nie lubił gdy Lisa przebywała w ich towarzystwie. Nie był wcale zazdrosny, bo cała piątka nie była jak dla niego – uczciwego studenta medycyny -  żadną konkurencją, ale mimo tego uważał że mogą mieć na nią zły wpływ. Nie zniósł by gdyby jego narzeczona zapragnęła nagle tatuaż na łydce albo koczyka w wardze, bo było to jak dla niego szpetne i zupełnie chore. Normalni ludzie nie obwieszają swojego ciała jak jakieś choinki. Normalni ludzie są po prostu normalni. A on jak najbardziej się do nich zaliczał.

   Gdy z każdym kilometrem coraz bardziej zbliżali się do posiadłości Finneyów, muzycy robili się coraz bardziej markotni. Gdyby sytuacja nie była tak poważna Lisa już dawno wybuchneła by śmiechem na widok ich przerażonych min. Wiedziała jednak, że jej ojciec pozostaje w wielu sprawach nie ugięty i nawet jej interwencja nie zdoła powstrzymać jego wybuchu zlości . W zasadzie to uważała, że taka awantura powinna im się przydać , i wkońcu przemówić  ostatecznie do rozsądku. Mimo, że doskonale wiedziała iż to złudna nadzieja, cieszyła się, że przynajmniej Sam Bettley ma jeszcze czasami olej w głowie.

   Jak się spodziewali manager już na nich czekał, oparty nonszalancko o bramę wjazdową do jego posiadłości. Trudno było ocenić jego emocje. Twarz pozostała bez wyrazu , a ciemne oczy wpatrzone były jak zahipnotyzowane w nadjeżdżający samochód córki. Gdy stanęli na podjeździe, żadne z muzyków nie wyraziło chęci opuszczenia pojazdu. Raptem przestała im przeszkadzać niewygoda i przywarli do siebie jeszcze bardziej niż podczas jazdy. Rafael pierwszy wygramolił się z samochodu i od razu podszedł do przyszłego teścia rzucając mu jedno ze swoich zwykłych spojrzeń.

   - Zanim zaczną się te dłuższe ceregiele, jednego z nich nie ma – powiedział od razu nie czekając na reakcję Lisy, która kroczyła tuż za nim

   - Izba wtrzeźwień ? – spytał  cicho i nie czekając na odpowiedź kiwnął ręką w stronę zespołu, który w końcu zdecydował się opuścić leniwie pojazd

 – Za mną - zarządził

   Szli za nim jak na ścięcie, nie próbując nawet się odezwać.  Przeszli koło domu i skierowali się w stronę ogrodu, który odwiedzili tego samego dnia rano. Wyminęli wszystkie egzotyczne rośliny żony Stana aż doszli do małej szopki położonej na samym końcu jego działki. Chłopcy jeszcze nigdy nie przyglądali się jej z bliska. Nigdy wcześniej nie była też warta uwagi, była w końcu tylko zwykłym drewnianym kantorkiem mająca w sobie wszystkie potrzebne przyrządy do pielęgnacji ogrodu.
  
 Stan pokazał gestem aby poczekali na zewnątrz w chwili gdy on zniknął za jej drewnianymi drzwiczkami. Żadne z nich nie miało nawet odwagi spytać się, jak poszła mu rozmowa z właścicielem zdemolowanego baru.

   Nie trwało to długo. Po kilkunastu sekundach Stan wyjawił się ponownie niosąc pod pachą cztery długie miotły. Wręczył zdziwionym członkom zespołu po jednej i przybierając najbardziej spokojny ton na jaki było go stać oznajmił

   - Właściciel baru zgodził się nie zgłaszać waszej sprawy na policję, pod warunkiem że zapłacicie za wszystkie szkody. Macie czas do jutra, by cały klub doprowadzić do porządku, takim jakim go zastaliście przed tą całą burdą. Co więcej nie mam zamiaru wynajmować wam żadnego prywatnego autobusu. Pojedziecie pod bar, zwykłym miejscowym busem zabierając ze sobą te cholerne miotły i doprawy gówno mnie obchodzi jak idiotycznie będziecie z nimi wyglądać. Koniec ze sprzątaniem przeze mnie waszych debilizmów i czas żebyście sami zrozumieli konsekwencje swoich czynów. To chyba jedyny sposób by coś dotarło do tych waszych zapitych, durnych łepetyn.

   Kończąc swoją wypowiedź, Stan rzucił im pełne irytacjii spojrzenie i jak gdyby nigdy nic ruszył do swojego domu, podlewając po drodze kilka dorodnych żółtych kwiatów.

   - Ben ma pieprzone szczęście – mruknął Danny przyglądając się z niechęcią swojej miotle – To ja już  chyba wolę tę izbę wytrzeźwień.

***

   Dni spokoju i odpoczynku skończyły się wraz z nadejściem maja gdy zespół miał kilka umówionych  koncertów w londyńskich klubach. Musieli opuścić York, w hrabstwie North Yorkshire by udać się wraz ze swoją ekipą techniczną do stolicy kraju. Byli tam wielokrotnie, i zawsze bardzo lubili tam powracać. Emocje jakie zapewniał im tłum, były niedopisania i mogli szczerze przyznać, że fani z Londynu byli najbardziej szaloną publicznością na świecie. W chwili gdy wychodzili na scenę słysząc krzyki rozochoconego tłumu, dostawali nowej niezwykłej energii przez co ich występy były coraz bardziej urozmaicane poprzez energiczne, sceniczne ruchy i coraz lepszą barwę wokalu Danny’ego oraz od czasu do czasu Bena . Fani byli bardzo ważną częścią w ich muzycznym życiu, gdyż ich wsparcie dawało im niezłego kopniaka w tyłek powodując, że chcieli być coraz lepsi w tym co robili.

   Miasto przywitało ich małą wiosenną mżawką, ozdabiając szyby ich autobusu przezroczystymi koralikami. Ciemne chmury pomału omijały miasto w chwili gdy oni z całą ekipą zatrzymali się przed jednym z pokaźnych londyńskich hoteli. Pierwszy koncert mieli następnego dnia, późnym popołudniem, dlatego te parę godzin mogli jeszcze wykorzystać dla swoich celów.

   Pokoje jakie sobie wynajęli były dosyć przestronne więc starczyło im miejsca na pozostawienie tam wszystkich swoich rzeczy nie zagradzając nimi swoich łóżek. Pomimo, że każdy miał oddzielną sypialnię, zawsze magicznym sposobem budzili się tylko w jednej. Na łożku, pod łożkiem czy nawet zamknięci w szafie. Nie dziwiło ich zatem dlaczego technicy postanowili zameldować się w hotelu ulicę dalej tłumacząc się ze zbyt wielkiego kosztu wynajmu.

   Po przyjedzie stwierdzili że wcale nie są tyle zmęczeni by udać się od razu w objęcia morfeusza. Mieli w tym swój ukryty cel, gdyż wiedzieli że czeka ich pierwsza noc z dala od Stana Finneya, który od czasu incydentu z pubem, znacznie zwiększył swoją kontrolę nad nimi.

   Zadowolony Danny postawił pół pełną butelkę Jacka Danielsa na stole i rzucił obok paczkę otwartych papierosów. Usiadł na jednym z wygodniejszych foteli i uśmiechnął się do siebie pod nosem. Wyglądając przez okno ozdobione zbyt długą fioletową zasłoną, dostrzegł niewielki plac i basen, do którego zaczęło napływać coraz więcej hotelowych gości. Czując się w bardzo imprezowym nastroju zanucił jedną ze swoich piosenek po czym wyciągnął telefon w celu standardowego przejrzenia swojego profilu na twitterze. Pomimo że miał przy sobie swoich zwariowanych kompanów, najwyraźniej kogoś jeszcze bardzo mu brakowało. Myca - jego dziewczyna znajdowała się setki kilometrów od niego i jedynym minusem bycia muzykiem były bardzo częste czasami ciągnące się tygodniami rozstania.

   Po chwili w jego pokoju zjawili się Ben z Cameronem, którzy po odbytym prysznicu byli zregenerowani i gotowi do ich dalszych nocnych działań. Ben rzucił się na łożko Danny'ego zrzucając z niego wszystkie jego rzeczy gdy Cameron chwycił po butelkę whiskey, którą niemal od razu przyłożył sobie do ust.

   Danny rzadko pozwalał sobie na romantyzmy, ale właśnie w tej chwili - ignorując zaczepki chłopaków - postanowił opublikować swoje miłosne wyznanie do Mycy. Napisał, że bardzo za nią tęskni i byłby znacznie szczęśliwszy gdyby mogła znajdować się tuż obok niego. Na reakcję swoich twitterowych obserwatorów nie musiał długo czekać. Ludzie życzyli im szczęścia , jak i  zaczeli wyrażać swoje opinie co do wybranki serca wokalisty zespołu. Parę sekund później, zauważył że swój wpis dodał również Ben. Był skierowany do niego.

" Okej, kochanie.. ale ja jestem po prostu na łóżku obok, ty pieprzony idioto"

   Obrócił się rozbawiony w stronę szczerzącego się do niego gitarzysty.

   Nie zdążył jednak w żaden sposób zareagować, gdyż do pokoju dotarli także Sam i James z kilkoma browarami pod pachą. Gdy byli już w komplecie mogli spokojnie ustalić plan co do nadchodzącej nocy.

________________________

To chyba ostatni mój wpis w te wakacje. Ale to wszystko zleciało :( Chciałabym również poinformować, że wyjeżdząm jutro i wracam codopiero w niedzielę, dlatego przez te kilka dni nie bedę miała jak czytać waszych notek. Ale spoko, wszystko nadrobię w niedzielę jeszcze przed powrotem do szkoły.

Rozwalił mnie tekst Bena z twittera " I never normally get hangovers....but fucking hell...I feel shittier than when Hitler got his gas bill"  

Jak ja ich kocham :D

edit : tak sobie pomyślałam że jakby ktoś chciał bardziej poznać zespół, zobaczyć jak naprawde wygląda ich zabawa ( gdyż moje opowiadanie nie jest z tyłka wzięte ;) ) to może obejrzeć, ten teledysk. Do tych co go obejrzeli miałabym pytanie. Który z chłopaków wydaje się wam najprzystojniejszy ? ( ciekawa jestem :D)
---> filmik <---

czwartek, 23 sierpnia 2012

Rozdział 4


   Sam pomógł mdlejącemu Benowi wsiąść na tył policyjnego samochodu. Był wściekły że gliny nic sobie z tego nie robiły. Po wykonaniu szybkiego telefonu, do wozu wsiadł tylko jeden. Drugi pozostał na parkingu chcąc pewnie jeszcze raz przyjrzeć się uważnie wnętrzu autobusu i poczekać na wsparcie. Starając się nie myśleć o tym co go czeka za kilka godzin, poprosił kierującego mężczyznę o butelkę - tym razem -  prawdziwej wody. Głowa Bena co chwilę opadała na jego ramię i nie wiedział, czy długo tak jeszcze wytrzyma. Małe, jasne oczy policjanta przyjrzały im się uważnie przez lusterko, po czym rzucił im butelkę mineralnej, która leżała na samochodowej półce.

   - Pamiętajcie że to ostatnia życzliwość z mojej strony - powiedział twardo

   Mamrotając po cichu jakieś podziękowania, wziął butelkę i przyłożył Benowi do ust. Pił małymi łykami, krztusząc się co jakiś czas i opluwając starannie nałożone czarne tapicerki. Nie wiadomo czy poczuł się po tym trochę lepiej ale jego twarz przybrała przynajmniej swój naturalny blady różowy kolor. Ben omiótł pustym wzrokiem cały pojazd i ze zdenerwowaniem spojrzał na Sama, który przyglądał mu niepewnie nie wiedząc jak zareaguje.

   - Gdzie on nas kurwa wiezie Sammy ? - spytał gardłowym głosem, nie próbując nawet być cicho - Gdzie do cholery są...

   Resztę zdania stłumiła ręka Sama, którą przyłożył  mu do twarzy z imponującą szybkością. Jeszcze tego by brakowało, żeby gliny zainteresowały się resztą kompanów z feralnego wieczoru.

   - Zamknąć się tam - warknął policjant - inaczej zaraz zakuję was w kajdanki.

   Stuknął dwa razy w swój pas, a oni usłyszeli cichy brzdęk metalu.

   - Nie jest dobrze Ben - wyszeptał Sam, odkładając rękę - ale mimo tego uspokój się a jakoś z tego wybrniemy.

   Nie wierzył w to co mówił, ale musiał powstrzymać przyjaciela przed palnięciem czegoś głupiego.

    Po udanej imprezie, znaleźli się nagle na parkingu leśnym, nie wiedząc jakim cudem byli zdolni wsiąść za kółka autobusu,  nie będąc zauważonym wcześniej przez jakichkolwiek stróży prawa. Kilka godzin później  jechali wraz jednym z  nich policyjnym wozem prosto na komendę pod podejrzeniem przechowywania nielegalnych substancji. Jeśli ktoś postanowi dogłębniej spatrolować łóżko Danny'ego mogli już spokojnie rezerwować sobie więzienną celę. Stan Finney ich zamorduje, rodziny się odwrócą a fani zapewne na nich zawiodą.-  Taki scenariusz pisały myśli Sama przez całą leśną drogę, aż do momentu przekroczenia bram miasta.

    Ben rozbudzał się coraz bardziej a wraz z nim jego nieodparta potrzeba rzucenia jakimś złośliwym komentarzem. Wiercił się na swoim siedzeniu, klnąc na tyle głośno by każdy mógł go usłyszeć. Nie pomagały nawet błagalne spojrzenia Sama. Był zbyt wściekły i rozdrażniony by zacząć racjonalnie myśleć. Jakby tego było mało, wspomnienia z przed kilku godzin powracały do niego z coraz większą siłą, przebijając się przez cienką taflę rzeczywistości.

   - Czy w autobusie była jakaś dziewczyna ? - spytał nagle zaskoczonego Sama, który siedział nachylony opierając swoje czoło o przednie siedzenie.

   - Daję słowo, że byliśmy sami - odrzekł cicho, powoli się podnosząc - Pamiętasz kogoś jeszcze oprócz nas?

- Nie jestem do końca pewien.

    W zasadzie to mógłby przysiąc, że oprócz nich była tam jeszcze jakaś dziewczyna. Albo miał jakieś cholerne omamy po LSD, albo naprawdę dał się wykiwać jakieś pieprzonej prostytutce, tanią słabą zagrywką z dorzuconymi prochami do szklanki whiskey.

   -  Zdawało Ci się, gdy się obudziłem myślałem ze jestem tam całkiem sam... a tak poza tym to wszystko w porządku ? - dodał , przypatrując się mu uważnie.

      Spojrzał na niego ironicznie. Jechali na komendę do cholery ! Nic nie mogło być w tym momencie w porządku.

***

   Stanęli pod najbliższą im komendą znajdującą się w North Yorkshire. Była wielka, ogrodzona zaniedbanym żywopłotem i paroma drzewkami, których nie powstydziłaby się nawet Emily Finney. Zaparkowali samochodem na samym końcu parkingu by jak najmniej rzucać się w oczy, przejeżdżającym tamtędy funkcjonariuszom. James, Cameron i Danny niechętnie zerkali na budynek z powstawianymi w oknach kratami. Budził w nich mieszane uczucia, w dodatku po kilkakrotnym zetknięciu się z prawem, nie byli gotowi współpracować z kimś, kto najchętniej zamknąłby ich dawno w celi.

   Lisa odwróciła się w ich stronę, by kiwnąć lekko głową i dać do zrozumienia, że czas najwyższy podjąć nowe środki, niż ponownie ustalać coś na własną rękę z marnym skutkiem. Zerknęła na Rafeala, który wygrzebywał się właśnie czym prędzej z samochodu i przewróciła oczami. Cameron prychnął tylko pod nosem, dalej nie mogąc pojąć jak Lisa mogła się związać z takim sztywniakiem.

   - Zaraz wrócimy - zakomunikowała - siedźcie tutaj grzecznie i najlepiej starajcie się nie wychodzić. Nie zamierzam marnować reszty dnia na kolejne poszukiwania przez waszą głupotę.

   Nie zaczekała na ich reakcję, i śladami Rafaela szybko opuściła samochód. Muzycy zerkali na nią, aż do momentu gdy sylwetka jej i narzeczonego zniknęła za wielkimi wejściowymi drzwiami.

   - Świetnie - wycedził James i pchnął mocno tylne drzwiczki samochodu.

   - Co ty wyprawiasz ? - spytał Danny

   - Jak to co? Muszę zapalić.

   Obydwoje musieli się z nim zgodzić, gdyż głód nikotynowy atakował ich ostatnio bardzo często, a gdy mieli kłopoty - ze zdwojoną siłą. Cała trojka opuściła samochód i oparła się o niego by móc wygodnie rozkoszować się ulatającym dymem. Byli palaczami już bardzo długo i nawet kilkunastogodzinna przerwa budziła w nich zdenerwowanie.

   Parking był dosyć pusty. Oprócz samochodu Lisy znajdowały się tam trzy inne w tym jeden zaparkowany na miejscu dla niepełnosprawnych. Pozostałymi pojazdami były policyjne wozy, których widok zazwyczaj nie wróżył niczego dobrego i przywodził namyśl o skaczącej adrenalinie i częstych wizytach w izbach wytrzeźwień.

   Palili papierosa za papierosem nie myśląc nawet przestać. Dym unosił się nad ich głowami tworząc niezgrabne esy i floresy na tle szarego burzliwego nieba.

   W tej samej chwili niedaleko nich zaparkował kolejny policyjny wóz. Wychodzący z niego policjant natychmiast zmierzył ich wzrokiem i ruszył w ich kierunku trzaskając mocno drzwiczkami.

   - Tu jest zakaz palenia - powiedział, wskazując na duży znak z przekreślonym papierosem, tuż obok nich - To jakaś kpina z waszej strony, czy naprawdę macie jakieś problemy ze wzrokiem ?

   Cameron i James ze złością rzucili swoimi papierosami o ziemię i przygasili je butami. Danny natomiast ze stoickim spokojem spalił swojego do końca, i rzucił filtrem ze siebie, nie patrząc nawet w jaki punkt trafia. Ręce policjanta natychmiast pospieszyły po małą karteczkę, na której zaczął coś zawzięcie pisać.

   W tym samym momencie zza szyby jego wozu wysunęła się głowa Sama, na co cała trójka natychmiast wytrzeszczyła oczy. Basista przyłożył palec do ust, chcąc im dać do zrozumienia, żeby milczeli i nie dawali po sobie poznać, że w ogóle się znają. Pod nieuwagą funkcjonariusza pochłoniętego zawziętym stawianiem literek, pokiwali głowami i nie wierząc w to co widzą, przyjęli mandat bez zbędnego awanturowania się i miotania przekleństwami. Mężczyzna rzucił im ostatnie karcące spojrzenie i odwrócił się w stronę swojego samochodu z którego po chwili wyprowadził Bena i Sama. Zerknęli przerażeni w ich stronę, nie będąc zdolni do jakiejkolwiek innej reakcji. Oboje szli opornie i starali się nie odwracać w stronę reszty przyjaciół. Ben  wyglądał na dużo bardziej rozdrażnionego i przygnębionego niż Sam. Jego oczy były mocno podpuchnięte i nabrzmiałe od czerwieni. Cała trójka zniknęła po chwili za tymi samymi drzwiami co jakiś czas temu Lisa i Rafeal.

 ***
 
    Siedzieli obok siebie przy starym drewnianym stole naprzeciwko dwojga zdenerwowanych już policjantów. W pomieszczeniu którym się znajdowali było bardzo gorąco, przez co zaczęli pocić się bardziej intensywnie. Czas też jakby stanął w miejscu. Zdawało im się, że wskazówki zegara wiszącego na ścianie ruszały się o wiele wolniej niż powinny.
  
   Od godziny zadawali im rutynowe pytania, a z każdym następnym Ben był coraz bardziej rozzłoszczony. Przez szybę w pokoju zerkała na nich Lisa, która ciągle rzucała im niespokojne spojrzenia. Rafeal rozkoszując się chwilą, siadł na ławce obok i przeglądał z niezwykłym spokojem policyjne ulotki leżące na pobliskim stoliku.

   - Jakim prawem do cholery nas jeszcze tutaj trzymacie ? – zapytał Ben ze złością nie zwracając uwagi na podaną mu szklankę wody

 - Ty już dobrze wiesz dlaczego – powiedział policjant o nazwisku Brown i nachylił się w jego stronę – Może opowiesz nam grzecznie, czym takim naćpałeś się parę godzin temu ?

   Ben rzucił mu nienawistne spojrzenie i strącił szklankę ze stołu, obryzgując ich przy tym kroplami wody. Naczynie rozbiło się na drewnianej podłodze, oblewając znajdującą się naprzeciwko ścianę.

   - Pieprz się.

   - Do izby wytrzeźwień go - zarządził - Dość mam jego gówniarskich odzywek.

   Sam westchnął i rzucił szybkie spojrzenie Lisie, która oparła nerwowo głowę o ścianę. Po chwili drugi z policjantów podszedł do gitarzysty i jednym ruchem ręki postawił go do pionu. Ostatnie co zobaczyli przed ich wyjściem z pomieszczenia to wystawiony środkowy palec Bena w kierunku do Browna. Policjant zignorował to i zwrócił się w stronę osamotnionego Sama.

   - Skoro twój przyjaciel nie jest w stanie, to może ty mi opowiesz?

   - Nie sadzę, żebym miał do powiedzenia akurat to co tak bardzo chciałby Pan usłyszeć – powiedział chowając pod stół czerwone, spocone dłonie i siląc się na spokój – trzymacie nas już tutaj dość długo, i mieliście przy tym wystarczająco dużo czasu by przeczesać dokładnie nasz autobus. W takim razie muszę spytać. Udało się Wam znaleźć coś podejrzanego ?

   Policjant zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się ironicznie.

   - Nie pogrywaj tak ze mną, dobrze ? Siedzę w tym dosyć długo i nie raz spotkałem takich gówniarzy jak wy. Myślicie że jak wam whiskey uderzyła do głowy, to nagle pozjadaliście wszystkie rozumy. Jesteście tylko cholernymi wrzutami na tyłku. Jak nie tym razem, wpadniecie kolejnym. Wiecznie szczęścia mieć nie będziecie.

   Mierzyli się wzrokiem.

      - Doceniam Pana przestrogi - rzucił Sam - ale nasza dyskusja nie ma zupełnie sensu. Zapłacę ten cholerny mandat, ale większych podstaw by nas tu przetrzymywać nie macie. W takim też razie nie zamierzam spędzić tu ani minuty dłużej.

   Podniósł się ze swojego miejsca , ale policjant prawie natychmiast zagrodził mu drogę.

    - Tamten młody zostaje - odparł  - I naprawdę radzę wam uważać. Następnym razem jak któryś z Was się tu pojawi, zastosujemy całkiem inne środki.

   Minął go bez słowa otwierając kopniakiem drzwi.

   - Pamiętajcie, żeby odebrać go za parę godzin - rzucił za nim.

________________________________


Jak widzicie chłopaki nie wpadli. Nie mogłam ich wsadzić do więzienia już w 4 rozdziale, musicie zrozumieć :D To jednak nie koniec podobnych przygód, więc zdradzę tylko że chłopaki nie zawsze będą mieli szczęście. Rafeal mnie wkurza, ale lubię tworzyć takie postacie. Biedna Lisa ;)

Jak myślicie, czy w przyszłości gdybym miała ją związać z którymś z chłopaków, Stan Finney dostałby przez to zawału ?

Bardzo dziękuje za komentarze pod rozdziałami. To naprawdę miłe, widzieć, że znajdują się osoby które czytają to opowiadanie od deski do deski i czekają na kolejne rozdziały .

  

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Rozdział 3


   Tracy bardzo szybko doprowadziła twarz Camerona do porządku, przemywając wszystkie rany i dezynfekując je. Już nawet nie pytała o powód bójki. Z tymi ludźmi wszystko było możliwe, i czasami uważała że o wiele lepiej jest o pewnych rzeczach nie wiedzieć. Gdy Stan zniknął z pola ich widzenia zaproponowała chłopcom filiżankę kawy, by mogli otrzeźwić zmysły przed poszukiwaniem zagubionych członków zespołu. Tak samo jak Finney, uważała, że ta dwójka znajdzie się prędzej czy później w jakiejś typowej charakterystycznej dla nich sytuacji.
  
   - Dzięki Tracy, weźmiemy tylko butelki z wodą i zapieprzamy przeszukać granice całego miasta - odrzekł Danny ciągnąc, za sobą Jamesa, który chciał się odezwać - Musimy jak najprędzej znaleźć te ich upośledzone tyłki. A wtedy to nie ręczę za siebie...

   - Nie bądź takim hipokrytą Danny - stwierdziła kobieta próbując nakleić na czoło Camerona wyjątkowo różowy plaster - z tego co usłyszałam, też nie byliście święci tej nocy.

   - Właśnie Danny - powiedział z naciskiem James - z tego co pamiętam, rozwaliłeś półki z tequilą. Wyobrażasz sobie teraz ten pub bez tequili ? - dodał z ironią, widząc jak oczy Danny'ego wściekle się mrużą.

   Przeszli przez szczególnie ozdobiony ogród Stana i jego żony, by tuż przed wyjściem natknąć się na Lisę, która stała z założonymi rękoma, z niezbyt zadowoloną miną. Była ładną dziewczyną z gęstymi czarnymi  włosami, i wyjątkowo dużymi piwnymi oczami. Była niewiele od nich starsza, więc często łapała z nimi dosyć dobry kontakt. O ile tylko nie była na nich ponownie za coś wściekła.

   - Dobra, co tym razem ? - zapytała wyraźnie akcentując każdy wyraz. - Gdzie Ben i Sam ?

   - Zgubiliśmy ich - odrzekł szybko Cameron wzruszając ramionami. Jeśli mieli dostać jeszcze jeden opieprz tego samego dnia, proszę bardzo. Szczerze wolał mieć już to za sobą.

   Dziewczyna westchnęła i wytrzeszczyła na nich oczy. Jak dla niej ci ludzie byli z dnia na dzień, coraz bardziej niemożliwi. Spojrzała na każdego po kolei oczekując bardziej szczegółowych wyjaśnień. Milczenie podpowiedziało jej, że nie mają nawet pojęcia od czego mogliby zacząć poszukiwania. Roztargnienie również było dla nich typowe. Nie mówiąc ani słowa, wyjęła z kieszeni kluczki do swojego auta i skierowała się w jego stronę, zapraszając ich do niego gestem. Rafael, który najwyraźniej obserwował całą sytuację z okna nagle pojawił się w drzwiach, i zanim któryś chłopaków zdążył się poruszyć, podbiegł do Lisy i zaczął jej coś zawzięcie po cichu tłumaczyć.

   - Oh, daj już z tym spokój Rafael - powiedziała Lisa, nie zwracając uwagi na błagalne gesty narzeczonego - Trzeba posprzątać ten bałagan, a dobrze wiesz że sami sobie z tym nie poradzą.

   - Przydałaby się w końcu im jakaś nauczka - odrzekł kąśliwie na tyle głośno, by mogli to usłyszeć.

   James wystawił mu język, przez co mina Rafaela przybrała jeszcze bardziej zniesmaczony wyraz. Obrażony, otworzył drzwiczki do przedniego siedzenia i wsiadł do auta, oznajmiając, że jedzie razem z nimi. Lisa przewróciła oczami i krzyknęła do nich, żeby się ruszyli. Powsiadali do auta, kłócąc się przy tym, kto zajmuje miejsca obok okna. Bez wątpienia miała do czynienia z wyrośniętymi dzieciakami.

***

   To był Ben. Spadł z półki przylegającej do przedniej szyby autobusu zahaczając niefortunnie ręką o kierownicę, ze skórzanym pokrowcem. Gdy Sam obserwował go z wytrzeszczonymi oczami, obaj policjanci podeszli do niego i postawili go niezdarnie do pionu. Chłopak spojrzał na nich nieprzytomnym wzrokiem i oparł się o szklaną szybę, przecierając mocno podpuchnięte oczy. Piekły go niemiłosiernie. Zderzenie ze światłem po długiej ciemności nie było wcale przyjemnym doświadczeniem. Swoim zwyczajem przeczesał ręką włosy i gdy już  potrafił zachować pełną równowagę spojrzał przed siebie.

   Dwój facetów w niebieskich koszulach i spluwach przy boku, a tuż zaraz za nimi Sam z przerażeniem wymalowanym na twarzy. To było pierwsze co zobaczył gdy otrząsnął się po hipnozie z poprzedniej nocy. Brutalny powrót do rzeczywistości pozwolił mu odtworzyć wspomnienia, w których raz po raz błąkała się dziewczyna z wielkim smokiem na ramieniu. Zamrugał. To chyba była już rzeczywistość. Ale w tym świecie niczego nie mógł być pewien. 

   Ból głowy trochę go ogłuszył, więc nie do końca rozumiał słowa, wypowiadane przez jednego z funkcjonariuszy. Po woli dochodziło do niego, że zaliczyli jakąś wpadkę, jednak teraz musiał walczyć z tym co działo się w jego głowie a nie wokół niego. Sam wyminął zręcznie policjantów i podbiegł do przyjaciela by złapać go za ramiona i porządnie nim potrząsnąć.

   - Dalej Ben, oprzytomnij - szeptał zawzięcie - nie nawal ! Nie w takiej chwili !

   Ben nie był zdolny do jakiejkolwiek samodzielnej wypowiedzi, dlatego szybko poszukał wzrokiem butelki wody, którą zawsze kupowali litrami na porannego kaca. Nie zważając na wściekłych mężczyzn pogrzebał w kilku stojących obok nich półkach by znaleźć pół pełną  szklaną butelkę z oderwaną etykietką. Pomagając przyjacielowi usiąść na miejscu kierowcy, podał mu napój i poczochrał po włosach śmiejąc się nerwowo.

   - Kolega trochę zabalował gdy spałem, musicie mu wybaczyć - zwrócił się w stronę policjantów którzy z minuty na minutę, mieli coraz surowsze miny - W takim razie, ja przestawię autobus i wszystko, będzie dobrze tak ? Za mandat oczywiście zapłacimy, więc...

   W tej samej chwili Ben opluł przednią szybę, krzywiąc się przy tym z grymasem. Sam zaklął w myślach, gdy poczuł rozwodzący się zapach wódki. Cholerny, pieprzony Danny i ta jego pieprzone skrytki na alkohol! Czując, że pogrążają się coraz bardziej, westchnął i zrezygnował z jakichkolwiek innych zagrywek.

   - Podstawił bym mu alkomat pod mordę, ale boję się, że nam wybuchnie - stwierdził z ironią policjant - Jakieś nowe niespodzianki ? Czy ktoś jeszcze się tutaj ukrywa? Pod podłogą, albo na suficie ?

   - Nie - powiedział cicho, był absolutnie pewny że reszty zespołu tutaj nie ma.

   - W takim razie sądzę iż pojedziecie z nami. Autobus także zabieramy. Żaden z Was nie opuści komendy dopóki go nie przeszukamy.

***


   Rafael wpatrywał się tępo w jezdnię, rzucając raz po raz zrozpaczone spojrzenie Lisie, która pewnie kierowała autem, ani myśląc zawrócić. Ich pasażerowie, kręcili się z tyłu bezsilnie próbując sobie przypomnieć, znaczące szczegóły z poprzedniej nocy. Niestety zakres ich pamięci sięgał jedynie do demolki w pubie i zabaw z dziewczynami, o których szczegółów ani Rafael ani Lisa znać nie chcieli. Jeździli z kąta do kąta miasta zahaczając o wszystkie znane im kluby i puby, które Sam i Ben zawsze najchętniej odwiedzali. Próby połączenia się przez telefon nie powodziły się poprzez brak zasięgu, co również nie było dobrą oznaką. Stan mógł wrócić w każdej chwili, a wiedzieli że jeśli dalej będą tkwić w jednym miejscu, spotka się to z o wiele większym niezadowoleniem z jego strony niż dotychczas.

   - Jedziemy na policję - oznajmiła nagle Lisa, gdy kolejny pub do którego zajechali okazał się fałszywym tropem - Coś mi tu nie gra. Jeśli którekolwiek z Was ginęło po imprezie, można was było znaleźć w pokoju hotelowym, pod ladą w barze, ewentualnie w łóżku jakiejś nowej laski. Jest godzina szesnasta. Do tej pory Ben i Sam, dawno powinni się z Wami skontaktować.

   - Zwariowałaś ?! - obruszył się James - Jak ty sobie wyobrażasz współpracę z policją ? Jak żyję,  po każdym starciu z glinami modliłem się żeby mnie nie wsadzili do pierdla, ewentualnie nie dali mandatu. A teraz mamy do nich tak po prostu jechać i zgłosić zaginięcie ? To by była najgłupsza rzecz jaką moglibyśmy zrobić, biorąc pod uwagę, to że gdziekolwiek przebywają Ben z Samem, na pewną są schlani i zaćpani do granic możliwości.

   - Benowi i Samowi mogło coś się stać, idioto, kiedy do was to w końcu dotrze? - rzuciła ze złością - Jeśli dla was mniej ważne jest życie waszych przyjaciół od kary to proszę bardzo. Do którego pieprzonego baru w bezsensownym celu mam jechać teraz ?!

   Danny spojrzał na Jamesa który wyraźnie zaniemówił i Camerona, który kiwnął nieśmiało głową. Cała trójka nie wyrażała chęci na wizytę na komendzie, ale nie mogła dłużej włóczyć się bez celu po mieście w oczekiwaniu na cud.

   - Zgoda - oznajmił Danny - ale my tam nie wchodzimy. Za dużo złych wspomnień i niewygodnych pytań. Poczekamy w samochodzie.

   Rafeal prychnął i skrzyżował ręce na piersi. Według niego, dawno powinni pojechać na policję. I najlepiej zamknąć tam ten ich cały cholerny zespół.

_________________________________


Przepraszam ze tak często męczę was teraz rozdziałami, ale to dlatego że korzystam z ostatnich dni wolności. Podczas roku szkolnego postaram się aby rozdział ukazywał się w każdy weekend, ale za pewne czasem pojawi się raz na dwa lub trzy tygodnie.

Chciałabym zdradzić, że jedną z inspiracji do napisania opowiadania o Asking Alexandrii był ich teledysk do
piosenki "To the stage"


Jakby ktoś chciał zobaczyć bohaterów opowiadania w akcji, to zachęcam do obejrzenia. 
Teledysk dał mi trochę do myślenia i uświadomił jakie mogą być skutki wiecznej dobrej zabawy.
I kto by pomyślał, że nie tylko faceci wrzucają dziewczynom tabletki do drinków i napoi a nie odwrotnie ;.

piątek, 17 sierpnia 2012

Rozdział 2

   Siedzieli we trójkę ze skulonymi głowami niczym uczniowie przedszkola bo przeskrobaniu czegoś niedobrego. Wrzaski Stana roznosiły się po jego ogrodzie tak głośno, że w oknach pobliskich budynków widniały głowy zaciekawionych sąsiadów. Lisa również wyjrzała przez okno i pokręciła głową. Ten zespół wpędzi kiedyś jej ojca do grobu. To na pewno nie było warte żadnej sumy, a już na pewno nie tej co za to wszystko dostawał. Tracy która wyglądała jej przez ramię, westchnęła cicho i pospieszyła po apteczkę. Trzymała w szafce przygotowaną specjalnie dla nich, i w ostatnim czasie bardzo często musiała jej używać. Wyszła czym prędzej z domu i podbiegła w ich stronę chcąc załagodzić zaistniałą sytuację. Oprócz gotowania i sprzątania było to jej kolejne tamtejsze zajęcie.

   Lisa odprowadziła ją wzrokiem aż do, egzotycznych ozdobnych drzewek zasadzonych przez jej matkę parę lat temu. Jej narzeczony Rafael, podszedł do niej kładąc swoje ręce na jej talii,a swój podbródek oparł na jej ramieniu.

   - Nie rozumiem, jak ktoś tak jaki twój ojciec może się męczyć z takimi nieodpowiedzialnymi ludźmi - stwierdził patrząc z lekką odrazą na trzech muzyków ze zwieszonymi głowami. - Ta ich muzyka jest strasznie ciężka, jak można słuchać tych wrzasków ? I te ich tatuaże... są tacy obleśni. Myślę, że nie powinni często tutaj przychodzić, co sobie myślą o Was sąsiedzi ?

    Lisa przewróciła oczami. Owszem, miała cały ten zespół za grupkę pieprzonych niedorosłych gówniarzy, ale mimo tego lubiła czasami pośmiać się z kawałów Bena i wypić małego drinka z Samem czy Jamesem. Nie pochwalała w cale ich stylu życia, jednak uważała, że Rafael powinien czasami wyluzować i nauczyć się od nich prawdziwej definicji słowa zabawa. Oczywiście wyłącznie do granic przyzwoitości.


***

   - ...i jeżeli wydaje się Wam, że... - ciągnął Stan, dopóki gosposia nie podbiegła do nich i nie rzuciła się na czerwoną od krwi, twarz Camerona

   Na widok pulchnej kobiety w niebieskim fartuchy James i Danny, odetchnęli z ulgą, lecz na widok miny Finneya, ponownie opuścili głowy. Cameron kręcił głową, by unikać pieczącego płynu na wacikach Tracy. Złapała go jednak tak mocno, że nie był wstanie więcej się poruszyć. Musieli odcierpieć swoje.

   - Dobra, na dzisiaj wystarczy mojej pogadanki - stwierdził zachrypnięty Finney, którego od wrzasków zaczęło boleć gardło - dawać mi adres tego pubu.

   - To chyba nie najlepszy pomysł, żeby się tam.. - zaczął Danny, ale Stan mu przerwał.

   - Wynegocjuję z właścicielem ugodę. Może jeśli trochę sypniecie kasą i naprawicie szkody, nie zgłosi tego na policję. Chociaż na mój gust powinniście kiedyś w końcu swoje odsiedzieć. Dlatego bez gadania dawać mi adres, zanim będzie za późno.

   James wyciągnął rękę po jego telefon i bez słowa zapisał mu adres. 

    - A co do Sama i Bena, macie zacząć ich szukać podczas mojej nieobecności. Jak wrócę, autobus i Ci dwaj żywi, mają znajdować się pod moim ogrodem. Chyba, że naprawdę dawno nie współpracowaliście z policją. A nie sądzę, żeby ta była zachwycona po tym co koło nich znajdzie.

   Oczywiście miał na myśli dragi, których jego kochani chłopcy sobie nigdy nie odmawiali. Już raz znaleźli amfę rozsypaną na klawiaturze laptopa Bena. Z trudem go z tego wyciągnął i czuł że teraz na pewno nie mieli by tyle szczęścia co wcześniej.

   Wszyscy trzej pokiwali głowami. Cameron zrobił to trochę opornie, bo Tracy cały czas przemywała mu twarz. Rany na szczęście nie były zbyt głębokie i mógł odpuścić sobie wizytę w szpitalu. Tracy była taką "babcią" ich zespołu i zawsze z wdzięcznością przyjmowali od niej pomoc, nawet jeśli sami tego wcale nie okazywali.

***
  
  - Kurwa, kurwa...- klął Sam chowając wszystkie podejrzane paczki do poszewki poduszki, którą rozerwał w przypływie strachu. Obudził się zaledwie kilka minut wcześniej by przez zakurzone okno autobusu dostrzec zbliżający się pomału policyjny radiowóz. Zadziałało intensywniej niż poranna kawa. Dostał takiego przypływu energii że w zaledwie parę sekund zdołał ukryć cały ich zeszło nocny towar. Poduszkę rzucił pod przymocowane łóżko Danny'ego i zatrzasnął drzwi do jego autobusowego mini pokoju. Zanim usłyszał głośne pukanie, zdążył się potknąć o półpełną puszkę piwa, co sprawiło, że jej zawartość została wylana na ich kremową wykładzinę. Zaklął po raz kolejny.
   Zanim zdążył podejść do drzwi, te otworzyły się same i do ich autobusu weszło nagle dwóch policjantów. Sądząc po ich minach, nie byli zadowoleni, a może nawet zmęczeni po nocnej zmianie. Sam nie uznał tego w cale za dobrą okoliczność, ale starał się zrobić dobrą minę do złej gry. Nie wiedział do końca gdzie jest, co się wydarzyło ani czy ktokolwiek inny jest jeszcze w autobusie. To też nie ułatwiało wcale sprawy. Zrobiło mu się gorąco i wtedy naprawdę odczuł na jak wielkie może narazić się kłopoty.

   - Obozu się zachciało w lesie - zakpił jeden z nich, rozglądając się po zaśmieconym autobusie - Zabawne, że wy gwiazdy rocka czy czego tam, nie macie lepszych miejsc na zabawę.

    Samowi zaschło nagle w gardle i tylko pokręcił ze zdenerwowaniem głową, drapiąc się przy tym po karku. Policjanci zapewne dostrzegli nazwę zespołu napisaną na autobusie.

   - Mandat się należy - powiedział drugi, pisząc coś na małej karteczce - pomimo że to parking przy lesie, tutaj też obowiązują pewne zasady. Po pierwsze staje się prosto, w wyznaczonym miejscu a nie na skos, zajmując przy okazji trzy inne miejsca. Kto jest kierowcą ? Z chęcią przebadamy go alkomatem. Nikt trzeźwy i o zdrowych zmysłach by tak nie stanął.

   - O ile już nie wytrzeźwiał - stwierdził drugi przyglądając się uważnie Samowi, który robił się coraz bardziej czerwony na twarzy.

   - Kierowca, tak... - wyjąkał - to ja, to ja kierowałem. Byłem zmęczony po podróży, było ciemno, nie widziałem dobrze, naprawdę... potem trochę wypiłem, ale daję słowo, że nie odjechałbym dopóki bym nie wtrzeźwiał więc...

   - Daj już spokój - warknął jeden z policjantów - nie raz przerabialiśmy takie numery, więc nie wysilaj się, bo ci śliny zabraknie. Masz nas za idiotów ? Na pierwszy rzut oka widać, że rozegrała się tu niezła orgia. Wszystko jest porozpieprzane, walają się puszki po piwie, a ty mi mówisz, że byłeś po prostu zmęczony jazdą ? Dobre sobie.

   Drugi tylko prychnął i zaczął uważniej rozglądać się po autobusie. Sam modlił się w duchu, aby nie przyszło im do głowy przeszukiwać pojazd. Ten dzień jednak najwyraźniej nie był dla niego przyjazny.

   - Chwila, chwila - zawołał, gdy dwóch funkcjonariuszy zaczęło przechadzać się po małych autobusowych pomieszczeniach - czy aby przypadkiem do tego nie powinien być najpierw nakaz ? - serce łomotało mu coraz szybciej.

Oboje spojrzeli na siebie i wymienili kpiące spojrzenia,

- Żartujesz sobie ? To nie rezydencja chłopie, tylko zwykły, prześmierdziały piwskiem autobus. Mamy pełne prawo.

   Mógł tylko obserwować z rękami na karku, jak obydwaj sprawdzają kąty i przyglądają się temu co jest dla nich podejrzane. Nie był wstanie wyjąć telefonu z kieszeni, i zadzwonić do kogoś z reszty zespołu. W zasadzie to nie mógł zrobić nic. Miał przejebane, jak jeszcze nigdy wcześniej.
   Stojąc tak, nie wiedząc co robić usłyszał nagle przytłumiony hałas. Tak jakby coś ciężkiego spadło z jakiejś półki. Nie umknęło to wcale uwadze dwóm policjantom, którzy zakończyli inspekcję w głównym "pokoju" w autobusie i zaczęli przechodzić na sam przód. Sam podążył szybko za nimi nie mając pojęcia jaki widok ich tam czeka.

_______________

Rozdział w sumie średni, miał trochę inaczej wyglądać, ale okej.
Jeśli są jakieś błędy, to naprawdę przepraszam. Następny rozdział powinien ukazać się za parę dni.
Ciągle poznaję blospota bo zawsze zakładałam blogi na onecie, ale to w sumie fajna zmiana. Chyba bardziej mi się tu podoba, więc zostanę na dłuzej ;]

niedziela, 12 sierpnia 2012

Rozdział 1




    - Opowiesz mi o czym dzisiaj śniłeś ?

    Ben po raz kolejny próbował ruszyć się z łóżka. Był jednak stanowczo na to za słaby. Ból paraliżował całe jego ciało sprawiając że czuł się coraz gorzej. Co jakiś czas tracił przytomność, a gdy już się wybudzał widział tę samą twarz czarnowłosej dziewczyny z tatuażem na ramieniu. Miała pomalowane usta na kolor krwistoczerwony który obficie zlewał się z kolorem ścian w nieznanym mu pomieszczeniu. Było dosyć małe, i ciemne, położone w miejscu o którym nie miał bladego pojęcia. Ciemność przed oczami wzmagała się coraz bardziej i zaczął mrużyć oczy. Zimna dłoń gładziła go po twarzy, odgarniając grzywkę z czoła i co jakiś czas dotykała opuszkami palców jego zaschnięte usta.

    - Ben... obiecałeś że mi opowiesz.

    Zaczął oddychać coraz ciężej. Głos nieznajomej był delikatny przesączony nutą intrygi i kłamstwa. Jej oczy były czarne, zupełnie bez wyrazu. Dostrzegał w nich pustą niebezpieczną otchłań, która mogła zaprowadzić go do zguby. Dziewczyna uśmiechnęła się. Jej tatuaż stał się wyraźniejszy. Wielki czerwony smok trzepotał właśnie skrzydłami na jej ramieniu. Zamknął oczy w chwili gdy jej usta, dotykały jego. Były niezwykle lodowate.

    Tak bardzo chciał stamtąd uciec, mając nadzieję, że to wszystko co go spotkało było tylko zwykłym koszmarem po zażyciu LSD lub innego dziadostwa zakupionego w przydrożnym barze. To wszystko mogło być zwykłym wzrokowym i dotykowym omamem. Zaczął wariować. Nie odróżniał już rzeczywistości od halucynacji. Wszystko splotło się w jeden świat, nad którym on sam nie miał kontroli.

    Wymiotował.

    Dziewczyna znikła. A razem z nią wysztko inne. Wszędzie była tylko ciemność. Właśnie tonął w jej oczach.

***

    James kopnął puszkę znajdującą się na drodze. A zaraz potem kamień całkiem sporych rozmiarów. Był wkurzony i wystraszony. Wiedział, że ani on ani reszta z zespołu nie mieli odpowiedzialności wypisanej na czole, ale teraz to już kurwa przegięli. Pomimo swojej beznadziejnej sytuacji zdawał sobie sprawę z tego, iż nigdy nie nauczą się żyć normalnie. To zabawa była ich życiem. Z konsekwencjami sobie radzili. Dosyć niezdarnie, ale zawsze udało im się wybrnąć z niezręcznych sytuacji. Danny był zdenerwowany równie jak on. Cameron wrócił do świata żywych i pluł z wściekłością na trawę. Jego źrenice powróciły już do naturalnych rozmiarów, ale nadal miał problemy z zachowaniem równowagi i spójnością wypowiedzi. Cała trójka mogła jedynie kląć w myślach, nie wiedząc gdzie zrobić kolejny krok.

    - Wracamy do Stana - zarządził cicho Danny

    - Oszalałeś ? zabije nas ! - warknął James. To on z całego zespołu miał najbardziej nadpobudliwy charakter, był również najmłodszy. - Może po prostu obdzwonimy te wszystkie dziwki z wczorajszej imprezy i okaże się, że Sam i Ben gdzieś się z nimi zabawiają. A autobus sobie po prostu pożyczyli - dodał z ironią

    Cameron spojrzał na niego uważnie i opuścił głowę. Nadal próbował sobie przypomnieć jakiś istotny szczegół z wczorajszego wieczora.

    - Okej, w takim razie znajdź mi jakąś książkę telefoniczną dziwek w przydrożnym sklepiku i mogę się tym zająć -  rzucił z ironią Danny zapalając drżąca ręką papierosa. James też zapalił. Zdążył wcześniej spalić już dwa opakowania.

    -Jedźmy do tego Stana - odezwał się w końcu Cam - jesteśmy w dupie. Może mnie zabić, naprawdę gówno mnie to teraz obchodzi.

    - Czy ty do cholery...

    - Tak, na pewno lepszym rozwiązaniem byłoby zostać tutaj i kopać puszki po konserwach z nadzieją że miejsce pobytu Bena i Sama spanie nam nagle z nieba - rzucił z wściekłością. Kochał Jamesa jak własnego brata, ale wiedział, że jego nadpobudliwość i zdolność do głupich pomysłów, trzeba czasem ugasić. Poczuł się dziwnie osądzając go tak z góry, po tym do czego on sam potrafił być zdolny. Byli po prostu jedną wielką pieprzoną rodziną i lubili zwalać na siebie swoje winy.

    - Okej - powiedział - jak sobie chcecie. Ale to wy opowiecie mu o tym rozpieprzonym barze, o znikającym autobusie i o zaginięciu gitarzysty i basisty zespołu. Co to tam takiego. Na pewnie przyjmie to z miną starego świętego Mikołaja!

***

    Stan Finney był kimś w rodzaju opiekuna i menagera zespołu ( od autora. to postać całkowicie wymyślona przeze mnie ) Był człowiekiem przemądrzałym jednak rozważnym na tyle by podejmować wszystkie decyzje związane z przyszłością zespołu. Gdy miał przed sobą pięciu nierozgarniętych chłopaków, czuł się jak ich ojciec. Czuwał nad nimi i ich niepojętą głupotą, każdego dnia modląc się o chwilę spokoju dla niego i jego zszarpanych nerwów. Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze nie rzucił tej roboty. Płacili dosyć dobrze, jednak w głębi serca czuł że przywiązał się do tych narwanych głupków. Znosił ich cierpliwie mając nadzieję, że gdy w końcu zbliżą się do trzydziestki ich temperament znacznie ostygnie.

    Tego dnia Stan miał dobry dzień. Jego córka przyjechała z samego rana ze swoim narzeczonym, który dzięki Bogu nie był żadnym przeklętym muzykiem tylko solidnym studentem medycyny. Zjedli dobrą kolację, którą przygotowała im gosposia Tracy, i zaraz potem ruszyli na krótki spacer po obrzeżach miasta. Komórka Finneya cały czas milczała, co niekoniecznie uznał za dobry znak. Próbował jednak nie myśleć o swojej pracy, tylko skupił się na córce i jej planach odnoście przyszłości razem ze swoim przyszłym mężem. Starannie omijali temat wnuków a on wcale nie naciskał. Obecnie miał na wychowaniu parę dzieciaków, więc nie był gotowy na jeszcze jednego.

     Nie oddalali się daleko, gdyż pogoda nie była zbyt pewna. Rumiane słońce prześlizgało się pomiędzy obłokami na niebie by po chwili zniknąć przykryte pod największym z nich. Uznali wtedy, że najlepiej byłoby wrócić zanim runie na nich deszcz i zerwie się większy wiatr. Nie tracąc humorów wracali do domu Stana snując plany o jakimś przyszłym wypadzie rodzinnym, już razem z Emilą - żoną Finneya i matką Lisy, która była projektantką sukni ślubnych i obecnie znajdowała się na jakiejś ważnej konferencji. Stan przyznał w myślach, że trochę odpoczynku na pewno mu się przyda i z radością przystał na tę propozycję. Jeśli parę dni go nie będzie, nic takiego się właściwie nie stanie...

    Gdy o tym myślał coraz bardziej zbliżali się do jego posiadłości. Jego myśli przerwała nagle Lisa która  wskazywała na coś palcem:

    - Tato, chyba masz gości - zauważyła mrużąc oczy.

    Z daleka rozpoznał trzy sylwetki chłopaków i od razu domyslił się że coś jest nie tak. Rzucając w powietrzu klucze dla młodej pary, zawołał, żeby rozgościli się póki co sami  i sam podbiegł jak najbliżej swojej bramy. Przyspieszył kroku, gdyż nie chciał aby oboje zobaczyli czerwone plamy na twarzy Camerona, które nie były zapewne śladem po soku wiśniowym. Wszyscy trzej na jego widok wyraźnie zaniemówili więc pociągnął ich za ramiona i skierował na tył domu, gdzie nikt nie mógłby im przeszkodzić.

    - Gdzie reszta ? - zapytał na wstępie, oddychając szybko. Miał już swoje lata i wykańczał go nawet najmniejszy wysiłek fizyczny.

    James spojrzał na Danny'ego i zrobił do niego minę w stylu " Sam się teraz tłumacz skoro tak bardzo chciałeś".

    - No więc, byliśmy wczoraj na takiej jednej imprezie... - zaczął

    - O nie.. - zajęczał Stan - siedając na ławkę na tarasie. Ten dzień od samego początku wydawał się dla niego za spokojny.

_____________________________

Jakoś szybko pisze mi się opowiadanie tego typu, to też pierwszy raz podjęłam chyba taką tematykę. I w sumie, dobrze mi z nią. Postacie użyte w opowiadaniu pochodzą z autentycznego zespołu - Asking Alexandria - w razie jakby kto nie wiedział ;) Na nagłówku Ben Bruce.

Zalecam zapoznanie się z zakładką bohaterowie w celu uzyskania wizerunku pozostałych chłopaków.
W końcu nie każdy zna ten zespół.


sobota, 11 sierpnia 2012

Prolog

 Danny obudził się gdy promyki słońca zajrzały przez szparę do małego pokoju znajdującego się nad pubem. Otworzył oczy, które natychmiast zmrużył. Podniósł się leniwie i rozejrzał po pomieszczeniu. Był sam, chociaż mógłby przyrzec , że gdy zasypiał na łóżkach obok znajdowali się Sam i James. Doszedł do wniosku, że musiało być dosyć późno i zeszli na śniadanie, nie chcąc go budzić. Podziękował im za to gdyż jego głowa nabrzmiewała ogromnym bólem. Przeczesał włosy, i klnąc pozbierał wszystkie swoje rzeczy leżące na stoliku. Telefon, aparat, dowód, dowód Bena, telefon bodajże Camerona i jeszcze dodatkowo czerwone stringi. Cóż, poprzednia noc musiała być dosyć barwna.

Gdy chodził po schodach, kręciło mu się w głowie. Że też nikt nie wpadł na pomysł, żeby zamontować tam windę i ulżyć tylu ludziom, z porannym kacem. Był to pewnie taki żart od pracowników, którzy mieli zapewne niezły ubaw witając rano swoich gości leżących na samym dole, po przejechaniu na własnym tyłku kilkunastu stopni.

Gdy udało mu się bezpiecznie, trzymając poręczy dotrzeć na sam dół, wytrzeszczył oczy. Pub był doszczętnie zniszczony. Odłamki szkła, walały się po podłodze nasiąkniętej whiskey i drinkami z tequilą. Półki były rozwalone a ich zawartość leżała porozrzucana po całej sali, na stołach i krzesłach.

- Kurwa. - zaklął opierając się o ścianę.

 Właściciel na pewno wytoczy im za to proces w sądzie. Jednak miał dziwne przeczucie, że mieli większe kłopoty na głowie po poprzedniej nocy.

-Danny ? - usłyszał nagle

Tuż za szafką barową  ujrzał Jamesa który trzymając się za głowę podtrzymywał Camerona, który cały zakrwawiony powtarzał coś w kółko i strasznie majaczył.

-Chryste, co mu jest ?

Podbiegł do Jamesa by mu pomóc. Skrzywił się, na widok ciemnoczerwonej zaschniętej krwi na twarzy ich przyjaciela.

- Jest naćpany - wyszeptał Caselless, który sam liczył na sobie wiele ciemnofioletowych siniaków. - Pobiliśmy się z paroma typami, Cameron chyba zarywał do dziewczyny jednego z nich. Wściekli się i próbowali nas stąd wywalić, no i zaczęła się burda...

Burda jak co noc. Razem przenieśli go na ciemną sofę położoną blisko okna, zasunęli zasłony i spojrzeli na siebie nie wiedząc co robić.

- Gdzie Sam i Ben ? - spytał James

- Myslałem że są z tobą !

- Nie widziałem ich parę godzin ! -

- Musimy ich znaleźć i jak najszybciej się stąd wynosić, zanim przyjadą tutaj gliny. I tak już mamy przejebane. - warknął Danny w którym złość mieszała się z przerażeniem.

Ben, Sam do licha jasnego, odezwijcie się. Krążyli po pomieszczeniu zaglądając w każdy kąt, otwierali szafy, sprawdzili schowki, nawet lodówkę. Nigdzie nie znaleźli najmniejszego śladu tej dwójki. Tak jakby rozpłynęli się w powietrzu.

- Odbierz, kurwa, dobierz - szeptał James wystukując na zmianę numer jednego i drugiego. Obaj milczeli.

- Mam nadzieję, że nie wpadli w żadne nowe kłopoty, jeszcze nam tego brakowało żeby wsadzili te swoje upośledzone tyłki tam gdzie nie trzeba.... Wylej mu na łeb trochę zimnej wody może się otrząśnie !

- Chyba już się wybudza...

- Dobra - zawołał Danny krążąc nerwowo wokół nich - Bierzemy go i zwijamy. Bena i Sama tu nie ma, nic tu po nas...

Odnaleźli tylne drzwi i podtrzymując Camerona wyszli na zewnątrz. Ich autobus zaparkowany był parę ulic dalej. Musieli przebrnąć przez nie, jak najszybciej i jak najmniej rzucając się w oczy. Ulgą było to, że Cameron stanął na własnych nogach i mimo iż nie do końca zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji podążał za nimi uśmiechnięty od ucha do ucha.  

Wtopili się w uliczny tłum, ciągnąc za sobą Camerona aż pod bramę parkingu dla pojazdów autobusowych. Ich kierowca zaparkował trzy rzędy od końca, najprawdopodobniej z prawej strony. Czując, ze idą o resztkach własnych sił, wypatrywali charakterystycznego czarnego busa z śladami licznych otarć na samym tyle. Krążyli nerwowo, przeciskając się pomiędzy innymi pojazdami i po jakimś czasie obaj ( Cameron wyznawał w tym czasie miłość dla zielonego śmietnika) musieli stwierdzić, że ich autobus gdzieś zniknął. Razem z kierowcą, Benem i Samem, sprzętem i być może górną częścią stringów które znalazł dziś z samego rana.





piątek, 10 sierpnia 2012